Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.

, gdyż w tych warunkach mogłem o północy wpuścić bez przeszkód „szefa“.
Udałem się do mojej sypialni i zadzwoniłem na Jana. Ten, snać uprzedzony, zjawił się wnet, niosąc na tacy kolację, składającą się z zimnych zakąsek.
Gdy w milczeniu stawiał talerzyki na stole, tym samym, na którym z rana leżało tajemnicze ostrzeżenie, zadałem mu podstępne pytanie:
— Cóż, chyba dzisiejsza noc upłynie spokojnie!
— Chyba... — mruknął.
— Pan baron udał się na spoczynek i miejmy nadzieję, nikt mu tego spoczynku nie zakłóci?
— Pewnie! — nie patrzył mi w oczy. — Zaryglował się dobrze, a żyjemy przecież w spokojnym mieście, gdzie bandyci szturmem nie zdobywają domów.
Wymówił to zdanie odwrócony plecami i nie wiem czemu, wydało mi się, że w jego głosie brzmi znowu ironia.. Miałem zagrać w otwarte karty z tym niemiłym, ospowatym drabem? Na pewno nie doprowadziłoby to do niczego.
Zamilkłem. Jan też rychło ukończył swą czynność.
— I ja udaję się na spoczynek! — oświadczył. — Chyba nie będę potrzebny panu?
— Nie! Dziękuję!
— W takim razie dobrej nocy życzę! Tak, dobrej nocy!
Umyślnie położył nacisk na ostatnie słowo — i zniknął.

Pozostałem sam. Wzruszyłem ramionami. Naprawdę zaczynały mnie bawić te wszystkie niedomówienia i pogróżki. Co właściwie zajść mogło? Czym

53