Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

mnie tak straszono? Wszak sam Jan najlepiej określił sytuację. Żyliśmy w Warszawie, kulturalnym mieście, gdzie wszelki napad zbrojny był wykluczony. Zamordować barona? Mnie? Bom im przeszkadzał i był niedogodnym świadkiem? Nie, to byłaby za ordynarna zbrodnia i ci, którzy prowadzili swą grę, aż nadto przejrzyście, ryzykowaliby za wiele. Co innego z za węgła, podstępnie w ogrodzie, jak wczoraj. Ale, przecież Gerc nie miał dziś zamiaru opuszczać swej sypialni.
— Et głupstwa! Jakieś bezsensowne pogróżki, mające na celu jak najszybsze usunięcie mnie z domu.
Hm... Nawet, nie spodziewają się tego, że rychło zrobię im tę przyjemność i za kilka godzin zniknę wraz z „szefem“. Pocóż nadal miałbym tu pozostać... Tylko... Tylko... Lili...
Znów drgnęło moje serce i znów przyłapałem się na myśli, jak chętnie pomówiłbym z tą dziwną dziewczyną. Odszukać ją? Pójść na górę i zastukać do drzwi jej pokoju? Ale, czy zechce mnie przyjąć?
Czy nie odprawi szorstkim frazesem? Nie miałem odwagi zdecydować się na ten krok. Zresztą, cóż Lili? Nasze drogi rozejdą się wnet i zapewne nie spotkamy się więcej w życiu!
— Nie spotkamy się w życiu!
Dziwną przykrość robiła mi ta myśl, postarałem się opanować. Należało pamiętać teraz o sprawach poważnych, a nie bawić się w sentymenty.

Mimowoli wypiłem kilka łyków herabty, która całkiem wystygła w czasie moich długich rozmyślań. Na butersznyty, choć wyglądały apetycznie, nie mia-

54