Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.

łem ochoty i dzięki wewnętrznemu podnieceniu, nie czułem głodu.
Spojrzałem na zegarek. Zbliżała się jedenasta. Blisko dwie godziny siedziałem zatopiony w rozmyślaniach. Rychło miał przybyć „szef“.
— Tedy, do roboty!
Przede wszystkim należało sprawdzić, czy życie zamarło w domu. Podniosłem się z krzesła i ostrożnie uchyliłem drzwi. Wszędzie panowała grobowa cisza. Byłem na to przygotowany.
Cicho wyślizgnęłem się z mego pokoju i przez jadalnię, znajomą drogą, wyszedłem do ogrodu. O to, że Gerc śpi, byłem całkowicie spokojny. Chodziło mi tylko o Lili i Jana. Lecz ani na piętrze, ani w suterynach nie zauważyłem światła.
— Doskonale!
Lili zasnęła, ospowaty drab też udał się na spoczynek, zapomniawszy o pogróżkach. Jego obawiałem się najwięcej.
Zabezpieczywszy sobie tyły, postanowiłem przystąpić do bezpośredniego wykonania mego zadania. Wpół do dwunastej! Wszedłem z powrotem do domu i skierowałem się do przedsionka, aby oczekiwać na sygnał „szefa“.
Wszak umówiliśmy się, że przybędzie przed północą. W przedsionku zbliżyłem się do wejściowych drzwi, cicho odsunęłem rygle i zdjąłem łańcuch. Przez chwilę obawiałem się, że może Jan wyjął na noc klucz z zamku. Lecz nie! Znajdował się na miejscu i przekręcił się bez zgrzytu. Gdy „szef“ zastuka, wystarczało otworzyć drzwi, co było dziecinną zabawką. Tedy wszystko udało się znakomicie!

Porządnie biło mi serce, kiedy zaczajony w przed-

55