Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/62

Ta strona została uwierzytelniona.

pokoju, oczekiwałem przez kilkanaście minut na przybycie „szefa“. Był to mój pierwszy debiut w roli włamywacza i czułem, że do tego fachu nie nadaję się wcale. Oto znajdzie czytelnik wytłumaczenie, czemu nie odszukałem skrytki przed przybyciem „szefa“.
Przede wszystkim w dużym salonie, znajdującym się tuż za przedpokojem wisiało kilkanaście obrazów i nie wiedziałem dobrze, za którym owo schowanko się mieści. Powtóre, gdybym nawet je odnalazł, nie miałem należytych „przyrządów“, mogących otworzyć skrytkę. Dlatego musiałem cierpliwie czekać na „szefa“. Właściwie, powinienem był się cieszyć. Wszak zbliżał się moment, na który tyle czasu oczekiwałem.
Wreszcie, posłyszałem delikatne chrobotanie. Był to umówiony sygnał.
Uchyliłem drzwi bez szelestu.
— Ty? — posłyszałem szept.
— Tak, to ja! — odrzekłem przytłumionym głosem. — Może pan wejść bez obawy. Cały dom śpi!
Wślizgnął się i równie cicho zamknąłem drzwi za nim.
— Pewny jesteś, że nikt nie czuwa? Gerc? Jan?
— Gercowi — wyjaśniłem — w międzyczasie uciekła małpa, czy też ktoś ją zabił przez złośliwość! Tak go złamał ten cios, że już o dziewiątej był w łóżku, zaryglowawszy się należycie. Co zaś innych domowników się tyczy, to sprawdzałem przed chwilą. Wszędzie światła pogaszone.

— Więc wszystko w porządku! Ucieczka małpy jest nam na rękę. Chciałbym bardzo, żebyśmy

56