Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/66

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ... — bąknąłem, chcąc odpowiedzieć, że i jej zachowanie się w tym domu było dość dziwne.
W tejże chwili jednak, „szef“, który w milczeniu przysłuchiwał się całej rozmowie, nagle warknął zniecierpliwiony:
— Co tu tyle czasu gadać z dziewczyną! Sama przylazła na swe nieszczęście! Wetknąć gałgan w usta, a później...
Wykonał ruch, jakby zamierzając wykonać pogróżkę. Zasłoniłem Lili moją osobą.
— Nie pozwolę!
Zdumienie odbiło się na twarzy „szefa“. Zmierzył mnie pełnym gniewu wzrokiem.
— Toś ty taki? Amory w głowie?
Sądziłem przez chwilę, że rzuci się na mnie. Wnet jednak, mimo całej chęci rozprawienia się ze mną, zreflektował się, że nie wolno mu ryzykować walki, bez względu na jej wynik, gdyż jej odgłosy mogły postawić cały dom na nogi.
— Czort cię bierz razem z dziewuchą! — syknął. — Spotkamy się jeszcze.
Zawrócił i rzucił się do wyjścia. Nie wiadomo, czy Lili pozwoliłaby mu uciec bez przeszkód, gdyby wtem z głębi pałacu nie rozległ się przeraźliwy krzyk:
— Ra...a...tunku!
— Gerca mordują! — zawołałem, poznając głos barona.

Spostrzegłem, że Lili zbladła. Czyżby była na to przygotowana i podczas, gdy mi tu czyniła wyrzuty, jej wspólnicy mieli ostatecznie załatwić porachunki ze znienawidzonym opiekunem?

60