Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

łem nim w drzwi. Uderzenie powtórzyłem po raz drugi i trzeci.
Rozległ się potężny trzask. Drzwi z hałasem runęły na podłogę, a z moich rąk wypadł połamany fotel.
— Zbóje! — wykrzyknęłem, wskakując do gabinetu. — Zaraz się z wami rozprawię!
— Oby nie za późno! — z tyłu wymówiła Lili.
Szybko wyciągnęłem z kieszeni browning, który stale nosiłem przy sobie i rozejrzałem się po pokoju. Gabinet był pusty. Spodziewałem się tego, gdyż pełne nieludzkiej męki okrzyki dobiegały niedawno z sypialni. Drzwi do niej znajdowały się teraz przymknięte. Bez namysłu szarpnąłem nimi i rozwarły się szeroko. Ale wtedy dopiero ogarnęło mnie zdumienie. Sypialnia była jasno oświetlona, ale również pusta.
— Nie ma nikogo!
Tylko poprzewracane krzesła i nieład, panujący w pokoju świadczyły o niedawnej walce. W kącie leżała słynna nocna czapeczka barona, a na podłodze pełno było papierów, widocznie śpiesznie powyrzucanych ze stojącego na śroku, otwartego kufra. Śród papierów migały banknoty. Lecz Gerca i napastników brakło.
— Nie rozumiem...
— Tam... tam... — wykrzyknęła Lili, wskazując małe drzwiczki, znajdujące się w pobliżu łóżka. — Tamtędy go wywlekli... O... Nawet ślady krwi...

Znała, oczywiście, lepiej odemnie rozkład pałacu, gdyż ja po raz pierwszy znalazłem się w sypialni. Drzwiczki stały otworem. Koło nich istotnie widniały krwawe plamy.

63