Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.

— To boczne wyjście na taras, do ogrodu... — wyjaśniła szybko. — Tylko Gerc korzystał z niego... Tędy dostali się mordercy... Śpieszmy! Choć, zdaje się jest już za późno...
Nie zważając na możliwą, grożącą nam zasadzkę, wpadliśmy do korytarzyka, znajdującego się za drzwiami — ja pierwszy, za mną Lili. Lecz w korytarzyku nie było nikogo. Również drugie drzwi, znajdujące się na jego końcu, stały otwarte i wionęło z nich ciepłe powietrze, dobiegające z ogrodu.
Przystanęliśmy na tarasie, rozglądając się dokoła. W ogrodzie panowała niezmącona cisza, jak gdyby przed chwilą nic nie zaszło.
— Za późno! — okrzyk rozpaczy wyrwał się z piersi Lili. — Wynieśli go, podczas gdy pan wyłamywał drzwi! Żywego, lub umarłego... Biegnijmy do furtki... Tylko tą drogą mogli uciec...
W tejże sekundzie zdala rozległ się warkot motoru. Jakiś samochód oddalał się pośpiesznie od wejścia do parku. Nie ulegało wątpliwości. To zbrodniarze, spełniwszy zadanie, uciekali teraz bezkarnie, niezatrzymywani przez nikogo.
— Za późno... Za późno... Porwali Gerca, lub gdzieś po drodze wyrzucą jego zwłoki... A może... tu w ogrodzie...
Zrozpaczeni, biegliśmy w stronę furtki, pojmując dobrze, że bezcelowa jest ta pogoń. Ale, kiedy zbliżyliśmy się do furtki, tuż przy niej raptem z mroku wyrosła jakaś postać.
Był to Jan. Trzymał się ręką za głowę i popatrzył na nas dziwnym wzrokiem.

— Janie! — zawołałem wzburzony, gdyż byłem przekonany, że wypuściwszy morderców, teraz za-

64