Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.

pragnąc się wyrwać z rąk swych oprawców. Sprawiało to wrażenie, że ci duszą go za gardło, a on walczy z nimi resztkami sił. Że uwalnia się od nich na chwilę, lecz oni wnet z powrotem rzucają się na niego... Było to coś potwornego! — wzdrygnąłem się. — Słyszeć, że kogoś bezlitośnie mordują za drzwiami i nie móc temu przeszkodzić!
— Tak! — mruknął komisarz, na którym moje opowiadanie wywarło widocznie wrażenie. — Wyjątkowo zuchwali zbrodniarze! Więc pan przypuszcza, że było kilku napastników?
— Bezwzględnie! Świadczą o tym liczne ślady stóp w ogrodzie! Zresztą...
— Zresztą...
— Najwyraźniej słyszałem, jak baron błagając o litość zwracał się do kilku osób... Wymienił nawet ich imiona...
Komisarz patrzył badawczo na mnie. Następował kulminacyjny punkt mego zeznania.
— Jakie?
— Z ust jego padły, — wymówiłem powoli — następujące okrzyki: Jan... siwowłosa kobieta... mój syn Jerzy!
— Jan? Siwowłosa kobieta? Syn, Jerzy?
— Tak jest!
— I pani to słyszała? — zwrócił się do Lili.
Spostrzegłem, że kiedy wymieniłem imię lokaja, drgnęła z niezadowoleniem. Opanowała się jednak.
Słyszałem! — przytwierdziła cicho. — Tylko...
Tylko

— Przypuszczam, że były to okrzyki człowieka

67