nieprzytomnego ze strachu, nie mające nic wspólnego z osobami prawdziwych zbrodniarzy.
— Hm... — mruknął komisarz, a w jego oczach przemknął ironiczny błysk. — Rozumiem pani skrupuły i pięknie to, że broni pani honoru rodziny. Niestety, prawo jest bezlitosne. Zobaczymy...
Wiedziałem, o co mu chodziło, gdyż zmylił go ton Lili. Przypuszczał, że staje w obronie Jerzego nie mogąc znieść myśli, aby syn mógł uczęstniczyć w podobnej zbrodni. Ja zaś wyczuwałem co innego. To nie o Jerzego drżała Lili, choć nie wiedziałem jeszcze, jaki ich łączy stosunek, a lękiem ją napawały losy Jana. Tego ponurego zbira, który bezwzględnie musiał przyjmować udział w porwaniu lub morderstwie, a później ośmielał się rzucać mi w oczy jakieś niezrozumiałe pogróżki. Łotra, który od dłuższego czasu podtrzymywał nastrój grozy w domu, pragnąc za wszelką cenę usunąć mnie z niego.
Na szczęście, komisarz Relski choć nie znał bliższych szczegółów, musiał dojść do tego samego przekonania, gdyż zauważyłem, że koło Jana, znajdującego się obecnie w ogrodzie, stale stał jeden z policyjnych agentów i nie spuszczał go z oka.
— Tedy — reasumował komisarz wiadomości posłyszane z moich ust — przebieg wypadków odtworzyć można w następujący sposób. Napastnicy zapomocą dorobionych kluczy, gdyż nie stwierdziliśmy śladów włamania, przedostali się bocznym przejściem do sypialni barona. Zaskoczyli go, zapewne w czasie snu i wówczas rozpoczęła się zażarta walka. Początkowo, prawdopodobnie duszono Gerca, chcąc go obezwładnić, a później, gdy zdołał im wyrwać się i posłyszano, że śpieszy mu pan z pomocą, bi-