Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/85

Ta strona została uwierzytelniona.

rza. Jego zbójecka twarz była bez wyrazu i patrzał swoim zwyczajem ponuro w ziemię.
— Co robiliście w tym czasie, kiedy miał miejsce napad? — zabrzmiało pytanie.
— Wszystko opowiem szczerze! — wymówił po chwili wahania, nie podnosząc oczu. — Co robiłem w nocy? Chociaż oświadczyłem panu sekretarzowi, że udaję się na spoczynek, nie spałem, przeczuwając, że coś niedobrego święci się w domu. Około północy wyszedłem do ogrodu, a wtedy moją uwagę zwróciło słabe światełko, migające przez okiennicę w salonie...
Poczułem, jak zimne dreszcze poczynają mi biec wzdłuż pleców. Ten łajdak, chcąc się oczyścić, zamierzał mnie oskarżyć. A więc, wyśledził! Czułem, że wnet wizyta „szefa“ w pałacu stanie się wiadoma. I milczał uporczywie, póki nie przybyła policja. Psubrat! Nie wiedząc, co zrobić, rzuciłem w stronę Lili błagalne spojrzenie.
— Wówczas zobaczyłem pana sekretarza...
— W moim towarzystwie! — raptem zabrzmiał spokojny głos Lili. — Spotkaliśmy się niechcący w salonie... Niepotrzebnie Jan to opowiada... Cóż to ma wspólnego z napadem?
Odetchnęłem głęobko i podniosłem oczy. Spostrzegłem, że na zabójeckiej twarzy draba odbiło się bezgraniczne zdumienie.
Byłem uratowany! Lili postanowiła mnie osłonić. Gdybym mógł, przypadłbym w tej chwili do jej drobnych nóżek i osypał je pocałunkami.

— Istotnie, cóż to ma wspólnego z napadem? — powtórzył komisarz, którego uwagi uszła ta cała scena. — Państwo znajdowali się w salonie... To

79