wiemy... Ale, co wyście robili... Zaglądaliście przez szparę w okiennicy, a później?...
Oczywiście, Lili i ja, ze względu na naszą rolę, staliśmy dla komisarza poza wszelkimi podejrzeniami.
— Co robiłem? — Jan wymówił powoli, widocznie zbity z tropu i patrząc na Lili, jak patrzy wierny pies na swego pana. — Ano, nic... Kiedy zobaczyłem w salonie naszą panienkę i pana sekretarza, odszedłem...
— Nie udawajcie gamonia! — zniecierpliwił się komisarz, który nie domyślając się oczywiście, że Jan pod wpływem wzroku Lili, zmienił swe zeznanie i nie napomyka ani słówkiem o spostrzeżonej w salonie podejrzanej scenie, poczynał przypuszczać, że umyślnie kręci. — Nie udawajcie gamonia! Pogarszacie tylko swoją sytuację...
— Wcale nie kręcę — potrząsnął służący głową. — Odskoczyłem raptem od okna salonu — tu zaczynał prawdziwą opowieść — gdyż ktoś dotknął mnie za ramię. Obejrzałem się! Za mną stała małpa... Dżoko...
— Co? — zawołaliśmy prawie jednocześnie — Dżoko?
— Tak! — potwierdził jeden z wywiadowców, znajdujących się na tarasie. — Służący nie kłamie! Stwierdziliśmy w ogrodzie szereg odcisków, pochodzących od łap małpy.
— Właśnie! — Jan skinął głową z zadowoleniem. — Baron przypuszczał, że zabito mu umyślnie najdroższego szympansa, a ja mówiłem odrazu, że zerwał łańcuch i uciekł. Otóż, powtarzam, schwycił mnie niespodziewanie za ramię. Nigdy nie byłem