Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/88

Ta strona została uwierzytelniona.

nie podążyłem w tę stronę. Spostrzegłem, jak z otwartych drzwi wybiegło dwóch ludzi, jakichś rosłych drabów, całkowicie mi nieznanych, z których każdy niósł spore paczki, czy też walizki?
— Dwaj ludzie z walizkami? — powtórzył komisarz. — Jak wyglądali?
— Twarzy dobrze nie mogłem rozróżnić! — odparł służący. — Mam jednak wrażenie, że poznałbym ich, gdybym zobaczył. Byli wysocy, w średnim wieku, ubrani tak, jak zwykle bywają ubrani robotnicy. Bez kołnierzyków i w kaszkietach na głowie. Jeden nawet powiedział: „Uciekajmy prędzej, bo tam drzwi wybijają!“.
— Cóż dalej?
— Rzuciłem się na spotkanie, chcąc zatrzymać tych podejrzanych jegomościów. Ale wtedy jeden z nich uderzył mnie czymś ciężkim z taką siłą w głowę, że upadłem i straciłem przytomność.
Pamiętam, że już przed kilku godzinami, przy furtce ocierał krew, spływającą z czoła. Obecnie, widniał tam duży guz, skóra była rozcięta, widocznie na skutek silnego uderzenia.
Komisarz podniósł się ze swego miejsca i obejrzał ranę.
— Rzeczywiście!
I na mnie to opowiadanie wywarło wrażenie. Jan był niewinny, czy też symulował i kłamał? Jeśli był niewinny, czemuż nie powiedział odrazu wszystkiego? Ponieważ podejrzewaliśmy się wzajemnie, sądził, że ludzie „szefa“, moi wspólnicy, dokonali napadu?
— A dalej?

— Więcej nic powiedzieć nie mogę! Kiedym się

82