Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.

ocknął, było już po wszystkim. Pośpieszyłem w stronę furtki i zobaczyłem duży, prywatny, oddalający się samochód. Numeru nie mogłem spostrzec, jechał z pogaszonymi światłami, zresztą czułem oszołomienie po niedawnym uderzeniu. Wtedy właśnie przybiegł pan sekretarz z panienką i nie wiem, czemu, zaczął mi robić wymówki, że ułatwiłem ucieczkę zbrodniarzom.
Znów zapanowało milczenie. Choć Jan, może dlatego, że nie zdradził mnie, pod wpływem niemego rozkazu Lili, wydawał mi się teraz znacznie sympatyczniejszy, w mojej głowie nadal świdrowało zapytanie: wierzyć mu, czy nie wierzyć? Jeśli nie uczestniczył w rabunku, to czemuż zachowywał się przedtem tak podejrzanie i wprowadzał do pałacu ten nastrój grozy? Oczywiście, obecnie nie mogłem o tym opowiadać.
Ale komisarz podchwycił pewne niejasności w zeznaniu Jana.
— Powiadacie — począł — że natknęliście się na dwóch ludzi, niosących walizki. Zawierały one zapewne, papiery, pieniądze i kosztowności. Doskonale. Ale, w takim razie inni, lub conajmniej jeden człowiek musiałby wynosić zemdlonego, lub zabitego barona. Tymczasem, ślady stóp wskazują, że w ogrodzie było dwóch mężczyzn i kobieta. Aby kobieta mogła go wynieść, jest mało prawdopodobne. Jak to wytłumaczyć?
— Nie wiem! — Jan wzruszył ramionami. — Może ci dwaj powrócili do pałacu po barona!

— A on walczył przez ten czas tylko z kobietą? Na pewno dałby sobie z nią radę! Poza tym, wtedy właśnie w sypialni było kilka osób.

83