żerdzi, okazały się bezowocne. Również Wisła nie wyrzuciła topielca, którego można było zidentyfikować z Gercem.
Jednym słowem sprawa nadal przedstawiała nierozwikłaną zagadkę, nad którą głowili się próżno zawodowi policjanci i różni domorośli detektywi. Powszechnie przypuszczano jednak, że baron bezwzględnie został zamordowany i że znakomicie ukryto, czy też zniszczono jego zwłoki.
Zagadkowość sprawy potęgowała i ta okoliczność, że wszelkie próby odnalezienia siwowłosej kobiety — Anny Kolb — pozostały bezowocne. Znikła bez śladu. A zebrane przeciw niej poszlaki były wysoce obciążające. Ze szczątków listów, wrzuconych przed ucieczką do pieca, a które trafem nie spłonęły, ustalono, że szykowała zamach na Gerca i że w sprawie tej korespondowała z jakimiś tajemniczymi wspólnikami, brakło tylko bliższych wskazówek mogących naprowadzić na ich trop.
Jeśli cały ciężar podejrzeń skupiał się na osobie Anny Kolb, to co do pozostałych osób, zamieszanych w sprawę porwania, nie zebrano przekonywujących dowodów winy. Jerzy — o ile nie brać pod uwagę posłyszanych przeze mnie okrzyków — stał ponad wszelkimi podejrzeniami, gdyż zarówno wykazał niezbicie swoje alibi, jakoteż udowodnił całkowitą bezsensowność posądzania go o współudział z siwowłosą kobietą. Wobec tego upadało podejrzenie, że mógł działać przez wynajętych zbirów.
— W takim razie, co znaczyły wołania barona, broniącego się resztkami sił i osaczonego przez napastników? Nic nie rozumiałem z tego.
Oczywiście w związku z powyższymi faktami,