sytuacja Jana poprawiła się znacznie. Przebywał jeszcze w więzieniu, ale odnosiło się wrażenie, że o czyści się łatwo ze stawianych mu zarzutów. W rzeczy samej, o ile posłyszane przeze mnie okrzyki nie miały decydującego znaczenia i waga ich została poderwana przez alibi Jerzego, to cóż służącemu można było zarzucić? Pewne niejasności w zeznaniach i twierdzenie, że widział w ogrodzie tylko dwóch ludzi? Sprawa przedstawiała się tak niezwyraźnie, iż nie można było udowadniać niezbicie, że napadu dokonało dwóch mężczyzn i kobieta, a nie większa iliość osób, których ślady stóp później zostały zatarte. Szczególniej, że Janowi w sukurs pośpieszyła nowa okoliczność. Sąsiedzi Anny Kolb, którzy widzieli samochód, jaki przybył po nią, oświadczyli stanowczo, że prócz szofera znajdowało się w nim dwóch nieznajomych, podobnych całkowicie z rysopisu do owych napastników, napotkanych w ogrodzie przez służącego. W średnim wieku, zniszczone ubrania, bez kołnierzyków, w kaszkietach.
Tedy zapewne Jerzy i Jan byli niewinni. A porwania dokonała siwowłosa kobieta wraz ze wspólnikami. Lecz, co stało się z Gercem? Żył jeszcze, czy dawno został zamordowany? Nie natrafiono dotychczas na jego ciało, nie wiedziano też czy szlafrok został umyślnie porzucony, aby tym lepiej zmylić ślady. Zabito go w pałacu, lub natychmiast po porwaniu, czy też trzymano gdzieś w ukryciu.
Zagadka i raz jeszcze zagadka! Nawet Dżoko znikł w tajemniczy sposób i ani w Warszawie ani w okolicach nikt nie napotkał w ciągu tych kilku miesięcy błąkającej się małpy.
Lili nadal zamieszkiwała w pałacu. Lecz jej sytu-