acja nie była do pozazdroszczenia. Porwano papiery, udawadniające jej prawa do pałacyku, prócz tego, choć była przekonana, że należą się jej pewne sumy po matce, nie miała na to żadnych dowodów. A gdy tych dowodów brakło i rychło mógł nastąpić dzień, w którym młody Gerc obejmował zarząd nad majątkiem, zostawała prawie na bruku. Trudno było liczyć na względność Jerzego lub jakąkolwiek pomoc z jego strony, przy wrogim wprost stosunku, jaki stale panował pomiędzy nimi. Teraz ten stosunek pogorszył się jeszcze dzięki pamiętnym zeznaniom i judzeniu panny Loli. Ta nie krępowała się wcale. Pozowała na „baronową“, opowiadając wszędzie, że podłą intrygantkę, czyli Lilę, lada chwila z domu wyrzuci.
Ja natomiast, oddawna nie mieszkałem w pałacyku.
Wyprowadziłem się prawie zaraz po porwaniu Gerca. Choć wciąż pragnąłem przebywać w towarzystwie Lili, doszedłem do przekonania, że zamieszkiwanie pod jednym dachem z młodą i piękną panną było niewłaściwe. Dla tego Lili zaprosiła do siebie jakąś starszą, a całkowicie zubożałą krewną — ja zaś wynająłem pokoik w hotelu.
Wynająłem jak najskromniejszy pokoik, bo bardzo musiałem oszczędzać. Mój niewielki kapitalik, z jakim przybyłem do Warszawy, chcąc walczyć z Gercem, topniał szybko i rychło mógł wyczerpać się całkowicie.
Przedtem mieszkałem u znajomego „szefa“. Obecnie, rzecz prosta, nie powróciłem tam i unikałem z „szefem“ wszelkiego spotkania. I on nie usiłował mnie odnaleźć. Może, po niefortunnym włamaniu,