— Śpij spokojnie i nie przejmuj się zbytnio tem, co ci opowiedziałem! — rzekł Fred ściskając na pożegnanie rękę detektywa.
Den pozostał sam.
Słabo migotała na nocnym stoliku świeczka. Przez otwarte okna płynął zapach drzew lipowych i kwiatów, a zdala dobiegało rechotanie żab, poszczekiwanie psów, — odgłosy tak charakterystczne dla wiejskiej letniej nocy.
Zasadniczo, Den nie był wielkim zwolennikiem wsi. Gdy siedział w mieście, marzył czasem, by znaleźć się śród pól i łąk, kiedy jednak śród nich się znalazł, rychło tęsknił za gwarem i zgiełkiem stolicy. To też nie lada użyto magnesu, aby detektywa ściągnąć na kresy, do tego wielkiego pałacu. Przynęta była silna i teraz jeszcze wspominając, co mu opowiadał Fred w Warszawie, jak również powtarzał przed chwilą, pokiwał głową.
— No... no... dziwy...
Mimo długiej drogi i zmęczenia, nie czuł senności. Sięgnął po papierosa, zapalił go i głęboko zaciągnął się dymem. Dym snuł się spiralnie, przybierając kształty