Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

żadna zbrodnia, żadna plama... Tyś czysta, jak łza...
Kińska drgnęła mimowolnie, podczas gdy Fred w zapale prawił dalej:
czystaś, jak łza... Lecz musiała zajść jakaś przeszkoda, i o niej wzdragasz się wyznać...
— Żadna!
— Więc spójrz mi prosto w oczy i powiedz, że mnie nie kochasz... Lecz przódy zastanów się dobrze czy warto dla kaprysu podeptać moją miłość... Bo ja cię uwielbiam... Pył pragnę zmiatać z pod twoich nóg... Oddam życie w ofierze...
Najmocniejsza kobieta jest silna tylko do pewnych granic. Kińska dalej kłamać ani udawać już nie mogła. Odwróciwszy się do Freda, ukryła główkę w olbrzymim bukiecie ciętych bzów, ustawionym w rogu altanki a piersią jej wstrząsnęły łkania.
— Płaczesz... Więc zgadłem...
Przypadł do niej i porwał ją w objęcia. Obsypywał teraz złote włosy, twarz, szyję pocałunkami. Przyciskał ukochaną coraz mocniej, coraz bliżej powtarzając namiętnie:
— Więc moja... Moja...
Obecnie nie broniła się wcale. Przeciwnie. Uniósłszy mokrą od łez twarzyczkę z pośród kwiatów, pierwsza do pocałunku podała swe usta. Lecz później cicho, boleśnie, jęła szeptać:

— Tak, Fredzie... Niestety i ja cię kocham... Mimo wszelkich postanowień nie umiałam grać dalej komedji i udawać obojętną... Lecz czyż ci da szczęście ta mi-

104