tego koła, jaki sam miał zająć, a strzałką oznaczył kierunek wschodu. Dalej w myśl przepisów stanęły świeczniki — a dopiero, gdy te przygotowania zostały ukończone, odetchnął pan Karol i otarł pot, gęstemi kroplami spływający z czoła.
Nareszcie...
Wszystko udało się pomyślnie... Krąg jest, są i świece... Teraz wejdzie do środka i zgasi elektryczną latarkę — a co dalej nastąpi, zobaczymy...
Istotnie, niczem mag średniowiecza, stanął dumnie w kręgu i już pochwyciwszy grubą księgę, chciał z niej coś czytać, by wywołać widocznie niesfornego ducha, uczynić go sobie posłusznym i zmusić do wyznania tajemnicy, gdy wtem nastąpiła nieoczekiwana przeszkoda.
Dobiegł go jakiś hałas.
Pan Karol drgnął a na twarzy odbił się widoczny niepokój.
Nadsłuchiwał, zapominawszy nawet rozpocząć zaklęcia.
Czyżby nie wierzył w ich skuteczność, lub szmer ten całkowicie wyprowadził go z równowagi?
Nie, inny był powód, który o podobne osłupienie przyprawił pana Karola.
Hałas dobiegał nie z wewnątrz pokoju, jakby należało się tego spodziewać, oznajmiając zbliżanie się ducha, lecz od zewnątrz. W komnacie panowała zupełna cisza, gdy tam za ścianą pałacu słychać było chrobotanie i musiało się dziać coś niezwykłego.
— Aj, do licha! — zaklął i zamarł w oczekiwaniu.