Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

nościach nastąpić napaści ducha — jednym susem, niczem kot, podskoczył do świec i świece zdmuchnął.
Poczem powrócił do okna, a trzymając w dłoni, niby potężną broń, zagaszoną elektryczną latarkę, oczekiwał, co dalej nastąpi.
Tędy biegła rynna i tylko przez djabelską komnatę intruz mógł się dostać do środka. Jeśli tu pan Karol zaczajony pozostanie, rychło w szybie twarz włamywacza ujrzy, a wtedy...
Coraz bliższy stawał się szelest — szmer rąk przesuwanych po żelazie — a silnym i zręcznym musiał być człowiek, ważący się na podobną wędrówkę...
Jeszcze sekunda...
Rozległo się chrobotanie przy ramie okiennej, delikatny nacisk palcami na szybę...
A później na tle księżycowej nocy zamajaczyła czarna plama, niewyraźne kontury głowy...
Pan Karol nie czekał dłużej...
Błyskawicznie otworzył okno, pocisnąwszy jednocześnie guzik latarki.
Rozróżnił teraz doskonale twarz mężczyzny, oblaną smugą elektrycznego światła — lecz widok ten wydał mu się na tyle groźny i niesamowity, że aż o krok się cofnął.
— Rudy... Rudy djabeł! — wybełkotał.
Rudobrody mężczyzna, przyklejony do rynny, również z nienawiścią spoglądał na niego. Lecz niedługo trwał ten niemy pojedynek, to wzajemne pożeranie się wzrokiem.

Bo raptem, pan Karol, zebrawszy na odwagę rzu-

127