Starszy Podbereski z rozwianą brodą i zwichrzonemi od wiatru włosami, puścił się w pogoń, lecz wiek czy też przypadek sprawiły, iż nie stała się ona zbytnio skuteczna.
Bo podczas gdy rudobrody mężczyzna, zwinnie niczem chart, przeskoczył przez sztachety, pant Karol chcąc uczynić to samo, z rozpędu zawadził o nie połami surduta i rozciągnął się na ziemi, jak długi.
Szybko wprawdzie powstał, lecz napastnik znajdował się już daleko i niewielka od lasu dzieliła go już przestrzeń. Pan Karol jednak nie zaniechał pościgu a bardziej jeszcze zirytowany niedawnym upadkiem, biegł w ślad za nim, klnąc brzydko.
Zapewne dotarłby w ten sposób do skraju lasu, w którym włamywacz dawno zniknął i tam się zatrzymał, gdyby nie nowy niespodziewany wypadek.
Bo oto z boku rozległ się cichy świst. Cichy, ale donośny, a na tem odgłos pan Karol przystanął zdumiony.
Świst powtórzył się — a wówczas mógł rozróżnić, skąd on dobiega.
To, co ujrzał, przechodziło wszelkie oczekiwania — i naprawdę dzisiejszą noc, wolno było nazwać nocą niezwykłych wydarzeń.
Na początku bocznej drogi, wiodącej przez las spostrzegł samochód z pogaszonemi światłami, prawie niewidoczny śród kępy drzew. Samochód tak dobrze ukryty, iż rudobrody mężczyzna nie mógł go zauważyć w swej ucieczce. Obok samochodu stał mężczyzna, od dłuższego czasu obserwując całą scenę i pogoń pana