dego mężczyzny... tajemniczego myśliwego z lasku w Lityczach...
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Niezadługo, po rozmowie z panem Karolem, Fred postanowił udać się do Litycz. Przedewszystkiem nic tam jeszcze nie wiedziano o niezwykłych wypadkach, jakie zaszły w Podbereskim pałacu, dalej sam jego wczorajszy wyjazd wieczorem mógł się wydać dziwny.
Ku wielkiemu zdziweniu Freda, który mniemał, że detektyw zechce nadal prowadzić swe dochodzenia na miejscu, lub też skomunikuje się z policyjnemi władzami, ten wyraził chęć towarzyszenia mu w wycieczce.
— Przejażdżka świetnie mi zrobi! — oświadczył, nie patrząc jakoś przyjacielowi w oczy. — Odświeży myśli... A policyjne władze?... Dzisiaj rano rządca złożył meldunek... To wystarczy... Zwrócę się do nich, gdy uzupełnię nieco moje dane... Obecnie tylko spłoszyłbym przestępców... A w czasie mej nieobecności nic tu groźnego nie zajdzie...
Aczkolwiek razumowanie detektywa niezbyt trafiło do przekonania Freda, gdyż szczegóły o rudobrodym mężczyźnie, jeszcze władzom nie były wiadome, nie chciał zaprzeczyć, nie chcąc urazić swego znakomitego gościa. A nuż, w rzeczy samej, Den jest na tropie i przestępców pochwyci, a z nikim swą sławą dzielić się nie pragnie.
Znając „systemy” detektywa oddawna, wiedział do jakich błyskawicznych posunięć ten był zdolny. Miast pozostać w Podbereżu, jedzie do Litycz! Widocz-