Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

— Płonę z niecierpliwości... Jaka szkoda, że Mary niema...
— Cóż się stało z panią Kińską? — niby obojętnie zagadnął detektyw.
— Cierpi na straszną migrenę... Prosiła, aby nikt nie wchodził do jej pokoju i zamierza, zdaje się cały dzień pozostać w łóżku...
— Bardzo przykre... — mruknął Fred.
Ale Wanda ciągnęła już obu panów do zacisznej altanki.
— Chodźcie, siadajcie i gadajcie... Więc...
Fred szczegółowo jął opowiadać siostrze wypadki ubiegłej nocy. Długo opisywał udaremnione usiłowanie włamania się do pałacu rudobrodego mężczyzny i przygodę z autem. Podkreślał „bohaterstwo” pana Karola i nie omieszkał nadmienić, że ten tylko cudem uszedł śmierci, na tyle bowiem zawzięcie a brutalnie nań napadł automobilowy bandyta.
Panna Wanda słuchała opowieści z wypiekami na policzkach, długo każąc sobie powtarzać te same szczegóły. Wreszcie uniósł ją temperament, kresowej niewiasty:

— Stryj Karol... Stryj Karol! — wykrzyknęła, pomniejszając zasługi starszego pana. — Pewnie, że spisał się dzielnie i szczerze jestem rada, że nic złego mu się nie stało! Ale gdzie podobnemu fajtłapie puszczać się w pogoń!... Było do przewidzenia, że się przewróci i nic nie zdziała... Jaka szkoda, że nie na mnie trafili! Już jabym rudego draba dobrze schwyciła za brodę i z moich rączek nie wymknąłby się łatwo...

148