Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kirst mnie się obawiał? — rozległ się wymuszony śmiech.
— Posiadam na to dowody... Mocne dowody — podkreślił. — Świadków, którzy zeznają w każdej chwili, iż w przeddzień śmierci wspominał o pani parokrotnie, mówiąc, że pragnie pani jego zguby i że dzięki pani, prędzej czy później, życie postrada...
— Kłamstwo...
— Osoby, które to słyszały, stwierdzą te słowa i podejmują się panią poznać...
— Brudna intryga!... Biorą kogoś innego za mnie...
Dena rozdrażnił upór, rzekomej Kińskiej i jej chęć zaprzeczania do końca.
— Wszyscy kłamią? Wszyscy się pomylili, — zawołał z gniewem. — Mnie pani w błąd nie wprowadzi! Na własne oczy ją widziałem, gdy wychodziła z numeru Kirsta, wtedy właśnie, gdy rozegrała się owa scena gwałtowna...
— Ja!
— Tak, pani! Choć gęsty welon zasłaniał twarz, znakomicie rozpoznałem rysy.... To też ujrzawszy panią w Podbereżu, męczyłem się długo, skąd wydała mi się znajoma... Aż wreszcie przypomniałem sobie w Warszawie, jak również ustaliłem inne szczegóły... Proszę więc nie kręcić, bo na nic się to nie zda...
— Pan mnie oskarża?
Den spojrzał jej prosto w oczy i cisnął brutalnie.

— Oskarżam oto, że prowadząc jakąś skomplikowaną grę wraz z Kirstem, stała się pani moralną sprawczynią śmierci męża.... A później, kiedy Kirst stał się

160