Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

ce mój powóz, ocalił mi życie, uczyniłam dlań wyjątek... Nie moja to wina...
— Nie pani to wina — ostro przerwał Den, — że się zakochał... Dalej usłyszę, że i pani odwzajemnia mu się uczuciem... Otóż niewdzięczność pani gniewa mnie najwięcej.
— Moja niewdzięczność! — oburzenie zadźwięczało w jej głosie.
— Tak, bo udając miłość dla Freda, stara się go pani wciągnąć w jakieś sieci, roztacza dokoła Podbereża intrygę, której jeszcze sensu nie pochwyciłem, ale za parę godzin już może pochwycę...
— Oszalał pan?
— Bynajmniej! Wykorzystuje pani słabość Freda i chce chłopaka omotać... Poco? Nie wiem... Odziedziczony po mężu majątek wszak powinien wystarczyć...
— Panie Den! — wykrzyknęła gwałtownie. — Dotychczas operował pan luźnemi danemi, ale bądź, co bądź danemi i starał się je przeciwko mojej osobie w złośliwy sposób wykorzystać... Obecnie rzuca pan kalumnie... Wstyd...
Ale detektyw nie dał się zbić z tropu.

— Powoli! — mruknął. — A czy nie zechce mi pani wyjaśnić, kim jest ów rudobrody mężczyzna, który nocy ostatniej usiłował dokonać włamania.... Zaręczam, że go pani zna doskonale... Nie wspominam tu o dziwnym szczególe, że zarówno pani, jak i on posiadacie jednakowy odcień włosów... Może to zwykły zbieg okoliczności i wstrzymuję się chwilowo od wyciągania dalszych wniosków... Ale powtarzam... Pani go zna! Nie

162