i czelne. To też wyrwał mu się frazes brutalny, na który w innej okoliczności nie byłby się zdobył.
— Hm — rzekł, nawiązując do jej ostatnich słów. — Oświadczyła pani Fredowi, że nie zostanie jego żoną... Rozumiem, przestał być potrzebny.... Tylko ta decyzja nastąpiła przedwcześnie... Bo sądziła pani, że Fred pozostanie w Podbereżu i włamanie się uda... Niestety, stało się inaczej... Teraz pani żałuje, że ofiara wymyka się z rączek...
To co dalej nastąpiło, było tak niezwykłe, że gdyby Mary przyznała się nagle do wszystkich zarzucanych jej przez detektywa przestępstw, nie zdziwiłby się on bardziej.
Bo oto raptownie powstawszy z ławki i patrząc nań, nie pewnym siebie wzrokiem wampirzycy, lecz kobiety, którą dotknięto w najdroższych uczuciach, zawołała z gniewem.
— Zabraniam papu wtrącać się do spraw, które pana nic nie obchodzą... Kocham Freda... i od wszelkich dociekań i uwag na ten temat, wara! Sam pan nawet nie przypuszcza, jak ciężko mi było z nim zerwać... Pan śmie mówić podobne rzeczy... To wstrętne, ohydne. Pożałuje pan tego kiedyś... A teraz dość... Ani słówka więcej...
A kiedy chciał jej przerwać, dodała.
— Może teraz pan mnie zaaresztować, zrobić ze mną, co się żywnie podoba... Dłużej nie będę z nim rozmawiała... Jestem chora i moralnie rozbita... Idę się położyć... O, proszę być spokojnym... To nie pretekst. Z Litycz nie ucieknę... A zanim pan powtórzy na-