szą rozmowę Fredowi, radzę raz jeszcze dobrze wszystko sprawdzić i rozważyć.
Odeszła. A Den nie zatrzymał jej ani słówkiem, ani też nie usiłował wznowić badania.
Długo patrzył tylko za nią, gdy powoli niknęła w klonowej aleji, aby skryć się w oplecionym zielonem winem domku. Patrzył i pokiwał głową. Czyżby go uderzył nowy szczegół, na który dotychczas nie zwrócił uwagi.
A gdy w parę godzin później powracał wraz z panną Wandą i Fredem do Podbereża, spozierał w zamyśleniu na malowniczy i górzysty krajobraz. Choć nie ujrzał więcej właścicielki Litycz, gdyż ta nie pożegnała się ze swemi gośćmi, oświadczając przez służącą, iż czuje się tak źle, że z łóżka powstać nie może — nie obawiał się, że pani Kińska, a właściwie dyrektorowa Szoltzowa — Litycze opuści cichaczem.
Również nie zamierzał chwilowo wtajemniczać Freda, jakiej treści wiódł z nią rozmowę.... Inne zaprzątały go kłopoty i sądził, że rychło znajdzie rozwiązanie dręczących zagadek... A wtedy łatwoby już dał sobie radę z właścicielką Litycz...
Przybyli do Podbereża, gdy było już po siódmej, słońce zaczęło tracić moc i ostatnie jego promienie zrzadka złociły konary drzew i liście krzewów.