Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.

Myślę, mocno zasnął, nie trzeba budzić... Ale kiedym przyszedł w pół godziny później... już nie zastałem starszego pana w pokoju...
— Może wstał o własnych siłach i udał się na przechadzkę?
— I myśmy tak myśleli! Ale, gdzie tam... Obszukaliśmy cały dom, później ogród... Baliśmy się, że starszy pan, tak jak pan dziedzic powiada, sam wyszedł, sił mu zabrakło, upadł i zemdlał... Nigdzie śladu... Ani tutaj, ani u rządcy, ani na folwarku... I nikt z ludzi nie widział, żeby spacerował przed domem, lub po ogrodzie... A kręcili się ciągle przed pałacem...
— Nadzwyczajne!... Raz jeszcze przetrząśniemy dom i cały park...
Fred począł wydawać gorączkowo zarządzenia. Pomimo jednak, że zwołał wszystkich obecnych w pałacu, zlecając im jaknajszczegółowsze poszukiwania, że jaknajstaranniej przetrząśnięto pokoje zamku, nie wyłączając djabelskiej komnaty, że w ogrodzie poruszono niemal każdą trawkę — pan Karol znikł bez śladu. Rozpytywania również nie dały wyników — nie widziano go i nie zauważono, aby dom opuścił.
Wreszcie, kiedy po daremnych trudach. Wanda Fred i Den znaleźli się z powrotem w jego pokoju z ich ust mimowolnie wyrwało się zapytanie:
— Czyżby porwano stryja?

— W jakim celu mianoby go porwać? — jął pierwszy rozważać detektyw. — Co prawda w Podbereżu wciąż dzieją się rzeczy, których cel trudno ustalić... Ale... Przecież pan Karol nie szpilka... Przeciw-

167