Plan został wykonany dosłownie...
Opuściwszy Podbereże z wielkim hałasem, odprowadzani prawie przez całą służbę, ujechali kilka kilometrów, poczem skręcili w las.
Tam rychło Fred, przy pomocy Dena, wyprzągł konie i przywiązał je do drzew. Następnie pogasił latarnie powoziku i zręcznie ukrył go w krzakach.
A później, niczem złoczyńcy, jęli się skradać do zamku.
Samo przedostanie się poszło gładziej, niżli można było tego się spodziewać.
Od czasu ich wyjazdu upłynęła prawie godzina. Dochodziła jedenasta. Służba już udała się na spoczynek i nikt nie kręcił się dokoła pałacu.
Wyczekali chwilę, kiedy dozorca nocny znalazł się po drugiej stronie domu i zbliżyli szybko do okna na parterze, które umyślnie przedtem zostało tylko przysłonione a okiennice otwarte. Nikt ich nie zauważył. Jedynie psy powitały Wandę i Freda radosnem łaszeniem się i wywijaniem ogonów, a później długo patrzyły zdziwione, podniósłszy mordy do góry, czemu „państwo”, wraz z jakimś obcym jegomościem, drapią się przez okno, niczem złodziejaszkowie, miast uczciwie przedostać się drzwiami do siebie.