Choć późno było w noc, w sypialni pani Kińskiej paliło się światło i nie znajdowała się ona tam sama. Tuż przy spoczywającej w łóżku właścicielce Litycz, siedział rudobrody mężczyzna i snać już długo wiódł z nią rozmowę. Niezbyt miła musiała był ta rozmowa, bo oboje mieli miny zafrasowane, a od pewnego czasu w pokoju zaległo pełne przygnębienia milczenie.
— Cóż robić — pierwsza przerwała ciszę — przegraliśmy, Olku...
— Przegraliśmy! — mruknął. — A dalej?
— Dalej... Wyjedziemy... Później sprzedam Litycze...
— Kiedy zamierzasz odjechać?...
— Może jutro rano... Im prędzej, tem lepiej...
Rudobrody mężczyzna skrzywił się lekko.
— Posądzą cię o ucieczkę...
— A niech myślą, co chcą! — zniechęcenie zadźwięczało w głosie. — Jeślibym nawet wyznała prawdę, nie uwierzą i zbyt ciężko potem byłoby mi spotykać się z Fredem... Zresztą, ten przeklęty Den, napewno powtórzył mu najwstrętniejsze plotki o mnie i zdradził, kim jestem w istocie...
— Hm... Racja...
Znów w sypialni zaległa cisza, a przez zapuszczo-