Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/215

Ta strona została uwierzytelniona.

pragnął, abym ukończyła wyższe kursa... Prawda, Olku...
Mężczyzna skinął głową.

— Na moje nieszczęście, gdzieś w towarzystwie poznałam Kirsta... Nazywał się on właściwie inaczej, lecz tak już będę go zwała aż do końca mojego opowiadania... Miałam wówczas lat osiemnaście, byłam bardzo niedoświadczona, bardzo kapryśna, bo rodzice a później braciszek rozpieścili mnie porządnie. Jaki urok wywierał Kirst na kobiety, zbyteczne dodawać, cóż mówić o naiwnej dziewczynie... Działo się to w czasie okupacji niemieckiej... Twierdził, że pochodzi z bogatej ziemiańskiej rodziny, od której odcięła go wojna, że studjował zagranicą i te studja zostały przerwane... Mimo oporu mego brata, który nigdy nie ufał Kirstowi, zwąc go niebieskim ptakiem, zgodziłam się zostać jego żoną... Och, jakże krótko trwał sen o szczęściu... Choć był on nadal pozornie czuły i nadskakujący, przekonałam się rychło, że żeniąc się ze mną, li tylko mój maleńki mająteczek miał na widoku. Rozpoczęły się gry w karty, hulanki, a pieniądze wprost topniały w ręku Kirsta... Lecz może nie zraziłoby to mnie ostatecznie... Dopiero, gdy dowiedziałam się, że pochodzi on z ubogiej rodziny, zamieszkałej pod Warszawą i własnej matki się wstydzi, bo matka jest praczką, gdy mi doniesiono, że został za ciemnie sprawki usunięty ze szkół, a swą ogładę zawdzięcza przyjaźni z zamożniejszemi kolegami, którzy też z nim pozrywali, bo ich pooszukiwał i ponaciągał gdy wciąż nowe kłamstwa i nowe brudy wypełzały na

209