Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/216

Ta strona została uwierzytelniona.

wierzch, przerażona uciekłam do brata... Pozostawił mnie w spokoju, bo z całego mojego kapitaliku już nie było śladu... A Olek się odgrażał, że połamie mu kości.
— Żałuję, żem tego nie uczynił! — mruknął.
— Upłynęło parę lat — ciągnęła dalej opowiadanie — Kirsta nie widywałam, dochodziły mnie o nim tylko słuchy... Wstąpił do wojska, jako ochotnik, przeciw bolszewikom, bijąc się mężnie, chcąc się zrehabilitować... A później nieoczekiwana wiadomość... Został zabity w potyczce... Sama nie wiem, czy boleścią przejęła mnie ta wieść, czy też byłam rada, uwolniwszy się od przykrej zmory... Na moje nieszczęście, uwierzyłam tej wiadomości... Później okazało się dopiero, że rozpuścił ją sam Kirst, zdefraudowawszy jakąś większą sumę i pragnąc zatrzeć za sobą ślady... Lecz ja odżyłam, sądząc, że rozpocznę nowe życie... Zaczęłam pracować, jako urzędniczka. W banku, którego dyrektorem był Szoltze. Tak, Szoltze... Zakochał się we mnie i prosił o moją rękę. Nie kochałam go, gdyż dzieliła nas znaczna różnica wieku, ale żywiłam dlań wielki szacunek... Prawy, dobry, zacny człowiek... Zresztą, po doświadczeniu z Kirstem, wydawało mi się, że nikogo nie jestem w stanie pokochać... — tu spojrzenie Kińskiej pobiegło dyskretnie w stronę Freda...
Ten opuścił na dół głowę i widać było, że przykrość mu sprawiają niektóre momenty „spowiedzi”.

— Zgodziłam się zostać jego żoną... A wtedy popełniliśmy wielki błąd... Częściowo za poradą braciszka...

210