— Tak! — wymówiła z bólem. — Powrót Kirsta... Odtąd zaczęła się moja tragedja i pasmo nieprzerwanych przykrości... Spotkaliśmy się oboje niespodzianie w teatrze i oboje przystanęliśmy, niczem przykuci do miejsca... Pamiętam, towarzyszył mi wówczas mąż. — „To baron Kirst” — wyrzekł — galicyjski arystokrata! Bardzo przystojny... Więc mu się przyglądasz! — „Baron Kirst”! — powtórzyłam blednąc — on tak się nazywa? Mąż tylko zagryzł wargi: — Zaspokoiłem twą ciekawość? — zapytał. — Nie odrzekłam ani słowa, podziwiając bezczelność Kirsta. Powrócić do Warszawy pod zmienionem nazwiskiem, gdzie go znał szereg ludzi, powrócić do kraju, w którym był ścigany wyrokami sądowemi, to przechodziło wszelkie granice! Lecz on posunął swą odwagę jeszcze dalej. Podszedł najspokojniej do męża i powoławszy się, że niedawno spotkał dyrektora w jakiemś towarzystwie, prosił o zaszczyt, aby mi zostać przedstawionym. Możecie sobie wyobrazić moje zmięszanie, możecie sobie wyobrazić, iż z trudem bełkotałam wyrazy, podczas gdy mąż posępniał coraz bardziej, mniemając, że „wytworny baron” uczynił na mnie podobne wrażenie... Ach, od tej chwili utraciłam spokój! Bo Kirst już postanowił wykorzystać niezwykłą gratkę... W parę dni później, odwiedził mnie w przedobiednich godzinach, wiedząc, że o tej porze dyrektor znajduje się w biurze... Przyjęłam go, drżąc z gniewu. — „Kochasz mnie jeszcze, Mary? — zagadnął ironicznie. — „Panie! — odparłam — czuję dlań wstręt i pogardę... Nie pojmuję, doprawdy celu tej wizyty...” — „Hm... — zaśmiał się —
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/218
Ta strona została uwierzytelniona.
212