Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/226

Ta strona została uwierzytelniona.

Głos Mary załamał się. Zaległa cisza.
Fred powoli podniósł się z miejsca i zbliżywszy się do Kińskiej ma jej rączce złożył długi pocałunek. Pocałunek ten był wymowniejszy od słów. W ślad za nim, rzuciła się ku leżącej Wanda i jęła ją długo ściskać.
Gościcki — rudobrody myśliwy — był zażenowany widocznie. Uczynił parę kroków, jakby niespostrzeżenie pragnąc opuścić pokój. Ale Fred zatrzymał go, przemawiając ciepło:
— Nie mam żalu do pana, drogi włamywaczu, lecz sądzę, że na przyszłość zechce pan wchodzić do mego domu frontowemi drzwiami, a nie oknem.
— Nie nadaję się na włamywacza! — odparł dobrodusznie Gościcki, gdyż mimo srogiego wyglądu, był to jeden z najpoczciwszych ludzi, jakich wyobrazić sobie można.
Den patrzył z zadowoleniem, na rozgrywającą się przed nim scenę.

— Również i odemnie — rzekł — należy się teraz pewne wyjaśnienie, które znakomicie zapełni luki, w opowiadaniu pani Kińskiej. Oczywiście nie podaję pewników, a li tylko domysły, ułożone w logiczny porządek... Z papierów więc, które się znalazły w mojem posiadaniu, mogę ustalić następujące fakty... Kirst, bo i ja go będę tak nazywał, wstąpił w czasie inwazji bolszewickiej do wojska, gdzie szybko, dzięki swej inteligencji, uzyskał rangę sierżanta. początkowo prowadził się bez zarzutu a nawet odznaczył w paru potyczkach — cóż, kiedy natura ciągnie wilka do lasu. Szybko za-

220