— Skądże zeszycik u stryja Karola później się znalazł? — zawołał Fred.
— Powoli zrozumiesz wszystko — odparł Den. — Kirst więc uciekł zagranicę, a Zieliński, ukrywając się zręcznie, puścił się na złodziejstwa, a nawet zwykły bandytyzm. A obaj, urządzali się niezwykle przezornie, gdyż w ciągu lat nie wpadli w ręce władzom. Szczególniej Kirstowi powodziło się dobrze. Za zagrabione pieniądze udawał wielkiego pana, a kiedy po pewnym okresie czasu, wyczerpały się fundusze, obrał sobie „intratny” fach złodzieja hotelowego. Występował wszędzie, jako wielki pan i kradł ze zdumiewająca zręcznością, a znajomość języków i świetne manjery ułatwiały mu przestępstwa. Bawił i w Paryżu, i w Berlinie i Wiedniu, dając się dobrze we znaki policjom tych krajów, które daremne starały się ująć niepochwytnego „szczura”. Wiecznie jednak musiał się uganiać za nową zdobyczą, bo z rozrzutnością prawdziwego arystokraty rzucał na prawo i lewo złoto. Wreszcie, swą bezczelność posunął tak daleko, że jako baron Kirst, powrócił do Polski, nie obawiając się nawet, iż może zostać poznany. W Warszawie, jak wiemy, powodziło mu się niezgorzej, i różni łatwowierni ludzie a szczególniej lekkomyślne niewiasty, ulegali urokowi rzekomego „barona”. Operował nadal po hotelach — „Bristolu” i „Europejskim” a dodatkowe subsydja stanowiły sumki, wyciągane od pani Kińskiej. Może długo zechciałby jeszcze prowadzić podobny żywot, bo do głowy mu nie przychodziło, że jest śledzony, a między innemi i ja wpadłem na jego trop, gdyby nie niespo-