do przeprowadzenia spraw... Jedna z nich, szczególniej tajemnicza a niezwykła zaprzątała go bardzo...
— Okropnie jestem zajęty — bąknął. Nie wiem, czy uda mi się wyrwać...
— Gdy zechcesz, napewno zdołasz się uwolnić! — prosił Fred, widząc, że przyjaciel ulega jego namowom. — Zaczekamy parę dni, choćby tydzień... Przez ten czas duch nam chyba krzywdy nie zrobi... Jakiś ty dobry, że nie odmawiasz! Więc przyjedziesz? Zgoda?
Detektyw, jeśli się decydował — decydował się szybko.
— Zgoda! Za tydzień będę w Podbereżu! — rzekł krótko. — Wcześniej nie mogę! O ile zajdzie potrzeba, pozostanę dłużej...
— Nie wiem, jak ci mam dziękować! — wymówił pochwytując rękę Dena i ściskając ją serdecznie, a banalne słowa wdzięczności zabrzmiały w ustach Freda szczerze i gorąco.
Oto w jaki sposób detektyw znalazł się w starym, kresowym pałacu.
Tam obok był ten pokój!
Pomimo usilnych próśb detektywa, nie pozwolił mu gospodarz w nim zanocować odrazu. Snać obawiając się, aby po męczącej drodze, mogące nastąpić, w razie bezpośredniego zetknięcia się ze zjawą, wzruszenia nie okazały się zbyt silne, pragnął, aby wogóle pierwszą noc Den spędził na dole. Dopiero, po długich naleganiach, zgodził się wyprzątnąć dwa pokoje, sąsiadujące z „djabelską komnatą”. W najbliższym znajdował się Den — w dalszym Fred. Tak miało być bezpieczniej. Twierdził,