Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

Więc próżno czekał całą noc — nic nie potwierdzi posłyszanych opowieści? Widma są grzeczne i uszanowały pojawienie się gościa. A może ulękły się one walki, domyśliwszy się, że Den im niespodziankę szykuje? Bo wiedząc, iż lubią płatać swe figle w ciemnościach, zdmuchnąwszy przódy świece, przywiózł wraz z sobą kilka ręcznych lampek elektrycznych o silnych baterjach do pozbawionego podobnego oświetlenia pałacu. Dwie spoczywają na nocnym stoliku tuż obok browninga, dwie zaś inne doręczył Fredowi, na wszelki wypadek...
Tedy nic?
Nagle...
Nagle posłyszał Den dziwny szmer. W pierwszej chwili sam nie mógł określić, czy pochwycił go naprawdę, czy też się pomylił. Lecz nie! Do słuchu, zaostrzonego naprężonem oczekiwaniem powtórnie dobiegł niewyraźny szelest.
Tak! Niewątpliwie, z tamtej komnaty!
Detektyw, niczem struna, wyprężył się na swojem posłaniu.
Czyżby?
Szmer wciąż się potęgował, stawał się coraz wyraźniejszy. Wyraźny, do tego stopnia, że stwierdzić można było przyczynę jaka dźwięki wywołała. Nie dolatywał już jakiś hałas niezrozumiały, ale rozbrzmiewały obecnie coraz mocniej odgłosy kroków...
Kroki mężczyzny, stąpającego ciężko i powoli w kierunku zamkniętych drzwi...

— Fred! Słyszysz.. — zawołał półgłosem Den, wyskakując z łóżka.

19