przyjmuję! Co z tego wyjdzie, nie wiem? Może ulegnę siłom djabelskim... Te drzwi... ten głos... te ślepia! W każdym razie chętnie pozostanę w Podbereżu! Nic więcej obecnie nie dowiesz się odemnie... A teraz dobranoc, Fred...
— Dobranoc! — powtórzył gospodarz z lekkim rozczarowaniem w głosie. Mniemał, że detektyw obszerniej zechce omówić przeżyte przed chwilą wrażenia.
Znał go jednak zbyt dobrze, aby nalegać. Tembardziej, że naleganie nie doprowadziłoby do konkretnej odpowiedzi.
— Chyba nic nie zakłóci nam spoczynku! — rzucił na odchodnem, udając się do swej sypialni.
Rychło dobiegło ztamtąd głośne chrapanie.
Choć Den udawał, że jest wielce znużony, gdy tylko spostrzegł, że przyjaciel zasnął, podniósł się cicho z łóżka i na palcach zbliżył do zamkniętych drzwi, do których przywarł uchem. Lecz mimo, że nadsłuchiwał długo, podejrzany szmer nie zmącił ciszy. Widocznie, gość z zaświatów spełniwszy swe zadanie i udzieliwszy ostrzeżenia, nie uważał za stosowne przybyć powtórnie.
Detektyw, coraz bardziej zamyślony powrócił do łóżka.
Było już po czwartej i dobrze przypiekały promienie słoneczne, gdy sen wreszcie skleił jego powieki.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.
24