— A psia krew! — mało nie zaklął Den głośno, ale się opamiętał.
— Mateuszu! — donośnie brzmiał głos pana Karola z korytarza, który w poszukiwaniu za służącym tam się znalazł. — Schodźcie w tej chwili na dół, jesteście potrzebni...
— Już lecę... odparł stary rzucając Denowi jakieś niezrozumiałe spojrzenie i wybiegł z pokoju.
Detektyw zagryzł ze złości wargi. Poraz drugi przerywano zwierzenia. Lecz Mateusz nie szpilka, zdoła go odszukać. Coprawda, coraz mniej poczynał mu się podobać służący. Te niespodziewane wejście, jakby pragnął śledzić, te wykrętne dziwne odpowiedzi...
Niezrozumiałe! Ale przecież sam Mateusz pragnął o czemś wyznać?
Niestety, nic już od niego się nie dowiedział!
Obiad dobiegał do końca.
Den z pod oka obserwował swoją sąsiadkę, zestawiając w myślach bezpośrednie spostrzeżenia ze słowami, posłyszanemi niedawno z ust Mateusza. Piękną, zaiste, kobietą była pani Kińska i nic dziwnego, że Fred w niej się zakochał. Wysoka, zgrabna, o prześlicznie zarysowanym profilu i niezwykle delikatnej bia-