wanie całkowitej ciszy i zupełne opanowanie nerwów, nawet wtedy, kiedy „zjawiska” się zaczną...
— Rozumiemy! — zabrzmiał zgodny chór.
— Siadamy! — rzucił Den krótko. — Porządek następujący... Mateusz pierwszy z lewej strony... ja przy nim... dalej Fred i pan Karol... Panie za nami.. Ponieważ, skoro usiądziemy, niechcę przerywać łańcucha, panna Wanda się poświęci i zgasi stojące za nią, na stoliku, świece...
— Doskonale...
W wskazany przez detektywa sposób zajęto miejsca. Podbereska rychło spełniła zlecenie detektywa — i w obu pokojach zaległa całkowita ciemność. Poprzez opuszczone zasłony, nie przedzierał się nawet promień księżyca.
Ciemność ta, tak przykro podziałała w pierwszej chwili na obecnych, że pani Kińska siędząca tuż za Denem, szepnęła mimowolnie:
— Boję się!
— Zbyt późno teraz się lękać! — mruknął. — Zresztą sądzę, że ztyłu nic paniom nie grozi.
— A ja się nie boję! — przekornie zauważyła panna Wanda.
— Css... Cisza...
Zapanowało milczenie. Dena, który umyślnie siadł koło Mateusza, uderzyło zachowanie się starego. Spostrzegł, że służący niespokojnie kręci się na swem miejscu i przysuwa coraz bliżej, nito zdradzając wyraźną obawę, nito chcąc mu coś szepnąć. Nie zawiodły te spostrzeżenia, bo rychło posłyszał cichutki szept: