Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

dało, aby niezwykły objaw miał nastąpić. Czyżby czaty rozpoczęli zawcześnie i widma zjawjały się dopiero koło północy?
Nagle...
— Słyszysz? — szepnął Fred.
Den właściwie nic jeszcze nie słyszał, ale dziwne nerwowe drżenie, jakie przebiegło wzdłuż ciała, ostrzegło podświadomie, że „niesamowite” się zbliża. Pochylił się nieco do przodu i w rzeczy samej pochwycił nieokreślony szelest. Szelest ten, nie był to odgłos kroków, który rozróżniał wczoraj — było to niby słabe chrobotanie myszy, dolatujące, jak mu się zdawało z za portretu Symeona Podbereskiego.
— Czyżby tam istniało — zaświdrowała w mózgu myśl — potajemne przejście, które nie udało się odszukać? Ciekawe! Jeśli nawet tak jest, figlarz, udający ducha, rychło wpadnie na druty...
Uwaga!
Lecz szelest zamarł.
Znów zapanowała ta sama, co i poprzednio, grobowa cisza. Może wydało im się tylko, a może to zwykły szczur wyprawiał swe harce.
Ale...

Ale właśnie dlatego, że zapadła cisza, Dena ogarnęło nagle niezrozumiałe uczucie lęku. On, który nie bał się nikogo i niczego, który potrafił stawić czoło najgroźniejszym niebezpieczeństwom, drżał teraz wewnętrznie i nie umiał sobie zdać sprawy z przyczyny tego drżenia. Choć nie widział nic, doznawał tego samego uczucia strachu, jakiego doznawał, gdy wczoraj

54