w którego szarych oczach świeciła się mądrość i doświadczenie, bardzo uprzejmie przyjął Dena.
— Więc kryminalistyka pragnie swojemi metodami wyjaśniać zjawiska psychiczne? — uśmiechnął się lekko, posłyszawszy w jakiej sprawie detektyw doń przybywa.
— Istotnie, panie prezesie... Bo to, co na własne oczy widziałem, przekracza moje pojmowanie... Z drugiej zaś strony, wierzyć nie mogę, aby duchy, o ile one istnieją, mogły posuwać się tak daleko, żeby chciały dokonywać zemsty z za grobu, ludzi dusić, czyhać na ich życie...
Tu powtórzył Den, w krótkości, choć ze wszystkiemi szczegółami, przebieg wydarzeń w upiornem domostwie. Powtórzył i legendę, posłyszaną z ust pana Karola Podbereskiego, a w miarę opowiadania twarz gospodarza zdradzała coraz większe zaciekawienie.
— Wszyscy tam, w Podbereżu, — rzekł, kończąc swoją relację, wciąż zapytywali mnie, co ja o tem sądzę... Oczywiście milczałem, nie mogąc się zdobyć na żadną odpowiedź. Z kolei zwracam się do pana prezesa, aby posłyszeć jego miarodajną opinję...
Turło, właściwym sobie ruchem, gdy nad czemś się zastanawiał — potarł parokrotnie brodę.
— Rozumiem pańskie skrupuły! — mruknął. — Stanął pan wobec wypadków, w jakie rozum ludzki wierzyć się wzdraga... Ciekawe, bardzo ciekawe. Widmo nieomal popełnia morderstwo... Gdyż, choć stary sługa, Mateusz, zmarł, jak pan zaznacza z przerażenia na anewryzm serca, na szyi widniały ślady, jakgdyby