Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/93

Ta strona została uwierzytelniona.

Den przystanął na ulicy chwilę w niepewności. Dokąd się skierować? Majowy wieczór był ciepły i parny i nie nęciła go kolacja w zamkniętym lokalu. Wesoły, roześmiany tłum zapełniał chodniki, migały przytulone do siebie, zakochane pary, niosące wielkie naręcza bzów, wspomnienia z zamiejskich wycieczek...
— Skręcę w Aleje! — pomyślał — i gdzieś na powietrzu znajdę stolik.
Powoli jął iść w tym kierunku, a znalazłszy się przed werendą jednej z modnych restauracji tam zajął miejsce.
Z wielkim apetytem spożył ogromnego sznycla, wypił bombę piwa, poczem obstalował czarną kawę i nabiwszy fajkę, z rozkoszą zaciągał się dymem, machinalnie obserwując ruch uliczny. Długo trwałoby prawdopodobnie te dolce farniente detektywa, któremu z powodu wczesnej godziny, nie spieszno było do domu, gdyby nie niespodziewany wypadek.
Właściwe nie wypadek, a posłyszane niechcący słowa...

Oto sąsiedni stolik, oddzielony od niego tylko cieniutką, przezroczystą kratą pnącego się dzikiego wina, od dłuższego czasu zajęły dwie urocze osóbki. Rzucił na „damy” przelotnie wzrokiem, nie zatrzymując się na nich dłużej, tem bardziej, że tożsamość tych pań łatwo można było ustalić. Nazbyt wymalowane twarze, nazbyt eleganckie tualety, przy krzykliwych głosach i swobodnem zachowaniu łatwo zdradzały wyższego rzędu kokotki. Młode, przystojne dziewczyny, które przyszły tu zawrzeć korzystną znajomość lub też bogate

87