Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/95

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przecie baron?
— Taki on baron, jak ty hrabini... I Kirst to on się wcale nie nazywał...
— Tobie się zwierzył?
— Zwierzyć nie zwierzył! Bardzo był zawsze sekretny i trzymający fason... Samam doszła...
— Doszłaś?
Panna Irma jęła szeptać z podnieconą miną nieco ciszej. Na tyle jednak głośno, że Den mógł pochwycić poszczególne zdania.
— Tylko nie gadaj nikomu... Choć nieboszczyk, ale nie chcę, żeby świństwa szczekali i jeszcze czepiła się glina... Obiecujesz?
— Jak pragnę szczęścia...
— Dobra jest! Wiem, że nie sypniesz, Lolka! Słuchaj... Poznaliśmy się przypadkiem w nocy na dancingu i po pijanemu wziął mnie z sobą do numeru... Choć z początku myślałam, tylko dobry gość, cościk mnie ciągnęło do niego... Ładny, silny a kiedy ci zerknął temi czarnemi ślepiami, to miałaś wrażenie, że kobietę prześwidruje całą... O, myślę, cwaniak... Rano wali setkę i się żegna, kombinował, że tak nasza znajomość się skończy, ale i ja nie jestem frajerka...
— Coś zrobiła?

— Spodobał mi się! Zaczęłam się do niego pętać a zamawiać o to, o owo... Widzę, że i, ja mu przypadłam do smaku... Drugi raz ci tam nocuję i trzeci... Kiedyś przy mnie się ubiera i grzebie po walizkach... A tu raptem z walizki, pewnie obsunęła się skrytka, wylatują statki...

89