Stanisław de Guaita tak opisuje sabat.
„Zapadła noc. Sierp księżyca rzuca słabe światło na równinę. Wkrótce zaczynają się zbierać straszliwe potwory nocne: ledwie dostrzegalne oku larwy, fruwające żaby, krokodyle o błyszczących, jak węgle oczach, smoki o skrzydłach nietoperza, koty olbrzymy — o długich, miękkich wężowych łapach.
Oto krążą w powietrzu, na miotłach, nagie postacie kobiet. Z rozwianym włosem, śród krzyków i pisków, opuszczają się na polanę.
Jedna z wiedźm powtarza zaklęcia tajemnicze; w ręku trzyma pochodnię z suchego zielska, drugę ręką miesza w tyglu i krzyczy chrapliwie: „aje — saraje, aje saraje!“
Z głębi tygla, śród iskier, wyskakuje jakaś istota niewielka. To szatan — „maitre Leonard!“
Czarownica ze czcią wita szatana. Szatan rośnie w oczach i zmienia się w olbrzymiego kozła, z ogromnymi, zakręconymi rogami. Kozioł otoczony jest aureolą światła, wstrętny smród rozchodzi się od jego cielska.
Tysiące błędnych ogników pokrywa równinę. Jeden ognik osiada między rogami szatana, niby gwiazda. Ze wszystkich stron zlatują się na miotłach czarownicy, wiedźmy i demony.
Śród krzyków „har, har, Sabat!“ — przybyli na ucztę gromadzą się dookoła kozła — gospodarza sabatu a ten podaje wszystkim łapę... do pocałunku.