(1634)
Proces Urbana Grandier należy do najciekawszych w historii. Jeśli sędziowie nie działali, jak twierdzi w swych „Crimes celebres“ A. Dumas, w dobrej wierze — a spisek to — sprawa jest najpotworniejszą, jaką kiedykolwiek napotkać można.
Urban Grandier był proboszczem kościoła Św. Piotra w mieście Loudun. Młody, przystojny, wykształcony posiadał wady duże — był mocno zarozumiały i traktował prowincjonalne otoczenie z góry, oraz... miał słabość do pięknych dam, z czym nie ukrywał się zbytnio, te zaś uwielbiały pociągającego kaznodzieję. Na tle takiego partykularza, jakim było Loudun, obie wady, czy zalety, w zupełności wystarczały, by posiąść wrogów, co niemiara. Toteż zawistni koledzy, specjalnie księża Mignon i Barré, niejednokrotnie zwracali się do przełożonej władzy, donosząc, iż proboszcz parafii św. Piotra wiedzie żywot grzeszny i sieje zgorszenie.
Ostatnia skarga wypadła dla delatorów niepomyślnie. Dowodów bezpośrednich nie było, a biskup, ceniący wysoce wykształconego Urbana Grandier, nie tylko nie przyznał im racji, lecz dał niesłusznie obwinionemu — całkowite zadośćuczynienie. Grandier popełnił wówczas błąd nie do darowania. Dał się unieść szatanowi pychy i powrót do Loudun, on czasowo zasuspendowany, odbył uroczyście. Szedł triumfalnie przez ulice miasta, z gałęzią oliwną w ręku, niby prorok nowy i tą gałęzią