Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Wiedza tajemna.djvu/25

Ta strona została skorygowana.

z uprzejmym wyznaczeniem terminu na „święty nigdy“. Nie zrozumiał go jednak nasz bohater i poczynając od tego dnia wesoły i błyskotliwy kawaler, zamienił się w poważnego i skupionego alchemika. Don Juan stał się Faustem. Lata minęły. Żona Raymonda Lulle‘a zmarła, pani Ambrosia z kolei stała się wdową; on jakby zapomniał o jej istnieniu, zatopiony w poszukiwaniach.
Wreszcie dnia pewnego Raymond Lulle zgłasza się do wdowy. Widzi ona przed sobą bladego i łysego starca, trzymającego w ręku flaszeczkę z czerwonym, jak płomień, płynem. Chwiejnym krokiem zbliża się do niej i nie poznaje, bo w wspomnieniach wciąż pozostała ta, którą widział ongiś w kościele, miła i piękna.
— Oto jestem — odzywa się wreszcie Ambrosia — czego chcecie ode mnie?
Na dźwięk głosu alchemik się wzdryga, rzuca się do jej stóp i wyciągając flaszeczkę, z uniesieniem woła:
— Bierzcie... Oto życie! Włożyłem weń trzydzieści lat mego... lecz pewien jestem, iż to eliksir nieśmiertelności.
— A czy próbowaliście go? — zapytuje Ambrosia ze smutnym uśmiechem.
— Gdy dwa miesiące temu wychyliłem ilość podobną, od tego czasu wstrzymałem się od wszelkiego pożywienia. Czasem głód szarpał wnętrzności, lecz nie tylko nie zmarłem, a szczerze wyznam, czuję się zdrowszy i silniejszy, niż kiedykolwiek...
— Wierzę — na to ona — niestety, biedny przyjacielu, ten eliksir, co unieśmiertelnia, nie daje powtórnej młodości... spójrzcie sami — tu podała lusterko.
Raymond Lule cofnął się. Od lat trzydziestu nie widział swego oblicza.
— Teraz Raymondzie — mówiła dalej — spójrzcie na mnie.
Odwiązała czepiec, skąd posypały srebrne włosy, rozpięła suknię i odsłoniła pierś, stoczoną przez raka.