trumnie. Był ubrany w białe szaty i okrwawiony. Miało się wrażenie, że przed chwilą rozwarto mu żyły. Obecni, prócz śpiewających pieśni, ubrani byli w długie czarne płaszcze, w rękach trzymali obnażone szpady. O ile strach pozwolił mi zauważyć — przy wejściu do lochu, leżały sterty ludzkich kości i trupich czaszek, całą zaś scenę oświetlały pochodnie.
Cofnąłem się spiesznie, a u wejścia napotkałem przewodnika. On również miał minę nieswoją i z pewnego rodzaju niepokojem ujął mnie za rękę i przeprowadził do jakiegoś ogródka. Zdawało mi się, że przeniesiony zostałem w świat czarów. Nic tam nie było ponurego, ani strasznego. Ogródek oświetlał rzęsiście szereg lampionów, kwiaty pachniały aromatycznie, świergotały ptaki w poustawianych śród krzewów klatkach, cicho szumiały wodospady.
Po okropnej scenie w podziemiach, wydawał się sadzik istnym rajem.
Mój towarzysz wepchnął mnie poza altanę, przybraną bluszczem. Wewnątrz była ona urządzona z przepychem: pełno bogatych draperii i puszystych kobierców. Dał mi znak, bym rozpoczął dyskretną grę na harmonijce.
Po chwili wniesiono do altany zemdlonego człowieka — był nim ten sam, którego widziałem jako nieboszczyka w podziemiach. Lecz szaty miał czyste i nie znać na nich było śladu krwi.
Wielce wzruszony tym, co przeżyłem, być może nie kreślę wiernie wszystkich szczegółów. Pamiętam jeszcze dokładnie, iż człowiek zemdlony skoro go wniesiono, na dźwięk mej muzyki, ocknął się i zapytał.
— Gdzie jestem? Czyje głosy słyszę?
W odpowiedzi zewsząd rozległy się okrzyki radości, zabrzmiały trąby i cymbały. Pełno ludzi w czarnych płaszczach zapełniło ogród... mnie zaś wyprowadzono z altany.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Wiedza tajemna.djvu/55
Ta strona została skorygowana.