Józef Balsamo, mimo młodego wieku, miał wówczas 17 lat zdążył już był w rodzinnym mieście posiąść reputację człowieka niezwykłego. Otaczał się tajemniczością, a choć rodziców jego znano doskonale, twierdził, że jest tylko synem przybranym zaś w istocie pochodzi z wysokiego rodu. Wygląd zewnętrzny i maniery miał pańskie. Był przystojny. Zachowywał się z godnością, a nawet dumnie, mówił mało i lakonicznie a specjalny urok miały jego ogniste oczy. Twierdzono, iż może wywoływać duchy, rozmawiać ze światem niewidzialnym i czynić wiele spraw nadprzyrodzonych.
Taki człowiek staremu lichwiarzowi Marano, był potrzebny. Zgłasza się do niego i zapytuje, czy Balsamo nie dopomógłby mu do zdobycia bogactwa. Ten myśli chwilę poważnie, poczym odkłada odpowiedź do jutra. Gdy spotykają się dnia następnego prowadzi daleko za miasto i wskazując górę oświadcza: „Tam ukryte są skarby. Dla siebie zdobyć ich nie mogę. Taki jest warunek. Lecz mogę przy pomocy duchów dobrych dać je komuś innemu, choćby panu. Lecz trzeba spełnić wszystko, co rozkażę!“
— Co takiego? — pyta zaciekawiony do najwyższego stopnia skąpiec.
— Tego ja nawet nie mam prawa powiedzieć. Uklęknijmy!
Gdy uklękli i pozostali w milczeniu, nagle nad nimi rozległ się głos.
— Grota w skale zawiera niezmienione bogactwa. Szczęśliwy, kto je posiędzie. Młodzieniec może dopomóc starszemu mężczyźnie. Lecz należy przed wejściem do groty złożyć 60 uncji złota, jako odszkodowanie dla duchów złych...
Tu głos zmilkł. Balsamo powstał z klęczek.
— Sześćdziesiąt uncji złota! — zawołał Marano przerażony. — Ależ ja ich nie mam! Co czynić?
— Nic nie poradzę. Słyszał pan!
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Wiedza tajemna.djvu/63
Ta strona została skorygowana.