jakie zamiary, reszta jednak panów, co wraz ze mną wizytę złożyli, tylko marzyli, by z nią spożyć kolację i ją zdobyć.
Następnego dnia przyszedł do mnie mąż pięknej rzymianki i zapytał, czy wolę zejść do nich na śniadanie, czy też oni mogą przyjść do mnie. Ponieważ nie mogłem, bez niegrzeczności, odpowiedzieć: ani jedno, ani drugie poprosiłem, by zaszczycili mnie swą obecnością.
Podczas jedzenia zapytałem pątnika o zawód. Odparł, że jest rytownikiem.
Sztuka jego polegała na kopiowaniu miedziorytów, nie zaś tworzeniu nowych sztychów. Zapewniał, że kopia od oryginału jest nie do odróżnienia.
— Szczerze winszuję — powiedziałem — z takim talentem można być spokojnym o kawałek chleba, gdziekolwiek się znajdzie.
— Zewsząd to pawtarzają, lecz niestety tak nie jest. Najwyżej można z głodu nie umrzeć. W Rzymie lub Neapolu zarabiam pół franka dziennie, za to żyć trudno.
Pokazał mi wachlarze, przyozdobione piórkowymi rysunkami. Nic piękniejszego nie można było sobie wyobrazić i były w istocie lepsze od wielu pierwszorzędnych sztychów.
Aby mnie całkowicie przekonać, przyniósł kopię Rubensa, która niemal piękniejszą była od oryginału. Mimo wszystko zaklinał się, że jego talent nie daje środków utrzymania. Niezbyt wierzyłem zapewnieniom, uważając go za jednego z tych próżniaków, co wolą włóczyć się po świecie, niżli wieść pracowite życie.
Zaproponowałem za jeden z wachlarzy ludwika. Oświadczył, iż może dać tylko w prezencie, prosząc, bym jednocześnie przy stole, zainicjował dla nich składkę, gdyż pragnie na trzeci dzień wyruszyć.
Przyjąłem podarek i obiecałem zająć się składką.
Zebrałem paręset franków, które otrzymała pątniczka, gdy siedzieliśmy jeszcze przy obiedzie.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Wiedza tajemna.djvu/72
Ta strona została skorygowana.